Smakowite wakacje

Urlop minął nie wiadomo kiedy. Powróciła codzienna rutyna ale smakowite wspomnienia pozostały.
Zapraszam Was dzisiaj na foto rajd po sudeckich pysznych miejscach, relację z wizyty w jednej z praskich knajpek oraz ze smakowania mazurskich pierogów.
Wędrowaliśmy z dzieciakami dzielnie po górach późnym popołudniem lądując w okolicznych miasteczkach. 
Pierwszym z nich była Szklarska Poręba. Jedliśmy wówczas w Restauracji Krokus. Jedzenie było smaczne ale nie zachwyciło. Niestety nie znaleźliśmy nic co mogły by zjeść dzieci bez konsekwencji, nawet frytek nie było, i skończyło się rozstrojem żołądka u Córci.

Kolejny dzień był dniem z pod znaku oszczędności. Okazało się, że z Złotoryi sprzedają pyszne wielkie tosty :)

Największym chyba zaskoczeniem okazała się Karczma "U Leszka" w Kamiennej Górze. Z początku nie mogliśmy znaleźć wejścia. Okazało się ukryte w bocznej uliczce. Ku naszej uciesze w środku zajęty był tylko jeden stolik. Wnętrze urządzono bardzo w moim stylu. Totalny eklektyzm połączony ze zbieractwem. Stara kasa, wagi, obrazy, koronki, po prostu po trosze wszystkiego. A w kuchni sam Pan Leszek! Z sumiastym wąsem, kolorową czapeczką, w okularach i z uśmiechem :)
Menu dość krótkie za to bardzo smakowite, ceny przystępne.
Jako czekadełko pani kelnerka podała nam smalczyk, wiejska kiełbasę, małosolne ogórki i pajdy chleba, krojone niemalże na naszym stole. Gdy pierwszy głód został zaspokojony na stół podano dania, które zamówiliśmy.



mój żurek i smażone ziemniaczki
Córci naleśniki po meksykańsku, z bekonem
 Małżon niestety nie dał sfotografować swojej porcji, Syncio pochłonął za to barszczyk z kołdunami.


Kolejną miejscowością, w której się stołowaliśmy był Karpacz.
Pierwszy raz na szybko, postawiliśmy na coś pewnego. I tu nic bardziej mylnego! Pizza jedzona w niesprawdzonym miejscu okazała się porażką. Kiepskie ciasto, paskudny ser i obrzydliwa surówka, którą zamówiłam do frytek z panierowanego sera. 


Będąc w sierpniu w Sudetach nie mogłam sobie odmówić wizyty na Święcie Ceramiki w Bolesławcu. Przywitał nas upał i tłumy turystów. Wbrew przypuszczeniom wszystkich czytających nie kupiłam ani jednego talerzyka czy filiżanki!!! Jedynie kuleczkowe kolczyki. Jedliśmy najdroższe w moim życiu i dość paskudne lody oraz całkiem dobry obiad. Bardzo smakowały mi panierowane kopytka z zasmażana kapista z grzybami a wszystko w Kurnej Chacie Tabaza tuz przy samym rynku w Bolesławcu... i te niebieskie krzesła... bajka!


Kolejna kulinarną wycieczkę odbyliśmy do czeskiej Pragi.
Samochód zaparkowaliśmy na obrzeżach miasta i przemieszczaliśmy się metrem. Zwiedzanie zaczęliśmy od zjedzenia tradycyjnych drożdżowych ciastek pieczonych na obracających się rusztach czyli Trdlo. Skusiliśmy się na wersję tradycyjną bez dodatków. Niebo w gębie i zapas sił na dalsze wędrówki!



Kawa popijana w drodze pod górę, Hradczany, Most Karola a potem obiad. W małym, przytulnym, fajnie urządzonym miejscu. Ceny nie spod sufitu, potrawy proste i smaczne. Warte polecenia.




rozpływający się gulasz wołowy w piwnym sosie...
Po zjedzeniu rewelacyjnych pieczonych ziemniaczków z jabłkiem, boczkiem, cebulą i natką oraz gnocchi z sosem z bryndzy i boczku oraz gulaszu chwilę jeszcze pospacerowaliśmy i musieliśmy wracać do Polski.

Wiewióra pozdrawiała z Pragi :)
Pisałam Wam, że Karpacz kulinarnie nas zawiódł. Owszem pierwsze podejście nie było udane ale dwa kolejne zadowoliły nas nawet bardzo. 
Wszystko za sprawą Facebooka i poleconego mi przez was Baru Wrzos. Prosta, polska kuchnia, wszystko robione na świeżo. Smacznie, niedrogo. Co istotne można było zamówić pół porcji i nawet dorosły się najadł o dziecku nie wspomnę. Kotleta mielonego sama ledwo zjadłam. Syncio miał problem z połowa porcji makaronu z serkiem i jagodami. Obsługa specyficzna ale sympatyczna i stwarzająca wrażenie jakbyśmy byli stałymi klientami. No i pyszny kompot z jabłek na stałe w karcie. Menu niezbyt obszerne ale karta dań polecanych inna każdego dnia. Jeśli lubicie smaczne domowe obiady warto tam wpaść.



Taaa daaam! zdobyliśmy najwyższą górę Karkonoszy!!! Na Śnieżkę postanowiliśmy wejść od strony Czech. Dzieciom musieliśmy zapewnić wędrowanie inne niż po brukowanej drodze. Przy okazji odkryliśmy fajny browar w Malej Upie Trautenberk i skosztowaliśmy pszenicznego niefiltrowanego piwa.
Zakupiłam sobie poręczny kufelek za całe 8 zł i bańkę z piwem do domu :)


Niezbyt zadowoleni z kwatery w której spaliśmy postanowiliśmy skrócić wyjazd o jedną noc, za to wybrać się do koleżanki na Mazury, nad samo jezioro Śniardwy. Zaprosiła nas na chrzciny swojej malutkiej córeczki. Przy okazji odkryliśmy wspaniały pensjonat Okartówka oraz pierogi z nadzianiem ze szczupaka, podawane w Restauracji Toscana w Orzyszu :)



Pojadłam, pozwiedzałam i prawie wypoczęta wróciłam do pracy gdzie roboty huk!!!
Miłego i smacznego weekendu Wam życzę!

Komentarze

  1. Pyszna relacja, i jeśli tylko będę w okolicach chętnie wypróbuję polecane miejsca :) Wyglądasz na wypoczętą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) byłam wypoczęta jeszcze tydzień temu i liczę ze weekend znowu mi będzie służył :P
      Buziaki!

      Usuń
  2. Mmm jeszcze sobie bym takie wakacje zrobiła :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Za wszystkie słówka od Was dziękuję :) a za weryfikacje przepraszam, spamerzy nie dają mi żyć :(

Zimowy pilaw z pęczaku - na wizji

Popularne posty